Czas najwyższy, żeby pokazać Wam jakąś przyjemną zabawkę, która pozwoli poćwiczyć małą motorykę, a przy okazji nauczy trochę cierpliwości. Jakiś czas temu opowiadałam Wam o innej kołeczkowej układance KLIK, w moim odczuciu zarówno prostszej jak i jednocześnie trudniejszej od tej, o której opowiem dzisiaj. Taka jestem przewrotna. Prostsza ponieważ dopasowywanie kolejnych puzzli, jak już się trafiło gdzie je włożyć, było w miarę proste, obrócić ze dwa razy i puzzel wpadał na miejsce. Trudniejsza, ponieważ kształty puzzli były bardzo zbliżone, różniły się detalami, niekoniecznie widocznymi dla takiego malucha jak Tosia. Kamienica jednak po pewnym czasie się znudziła i powędrowała na wymianę do znajomych i ich synka, rówieśnika mojej Myszki. My natomiast zajęłyśmy się odkrywaniem morskich stworzeń i zapraszamy Was dziś do wspólnej zabawy.
Przede wszystkim są to jedne z kilku oferowanych przez niemiecką firmę Goki puzzli kołeczkowych, czyli takich, które można łatwo złapać za wystający kołek i dopasować do odpowiedniego otworu. Bardzo chciałam zakupić Tosi tego typu puzzle, głównie ze względu na ćwiczenie mięśni palców, kojarzenia, spostrzegawczości i szlifowanie umiejętności manipulacji przedmiotami. Naszukałam się jak dzika, niemalże z szaleństwem w oczach, ponieważ umyśliłam sobie zwierzątka na farmie. Ot, takie proste i przyjemne, dzieci lubią zwierzątka, a już owieczki, krówki i świnki potrafią skraść najbardziej nawet oporne serduszko. I tu pojawiły się schody. Wielkie, strome i nieskończone, niczym wszechświat albo ludzka głupota, jak zwykł ponoć mawiać Einstain (choć tego pierwszego nie był do końca pewien).
Wszystkie układanki miały jakiś znaczący defekt, a to nie miały kołeczków [sic!], a to wyglądały jak Pokemony albo inne stwory z kosmosu albo głębin tęczowego piekła, a to znów mieniły się wyłącznie pastelowym różem, błękitem i kurczaczkową żółtością. Nie jestem jakimś szczególnym miłośnikiem naturalizmu, ale świnka i konik wielkości krowy, w dodatku wszystkie różowo-fioletowe... Quo vadis przemyśle puzzlowy? Jak już kupuję coś mojemu dziecku, to niech to chociaż czegoś uczy, niech przybliża świat taki jakim jest z drobnymi może naciągnięciami, żeby było ładnie i kolorowo, ale w granicach rozsądku!
Zrezygnowałam zatem z zakupu tablicy z farmą, choć udało mi się wyszperać taką, która by moje wyśrubowane gusta zaspokoiła, natomiast nie było jej w żadnym sklepie. W oczy rzuciła mi się jednak ta oto niepozorna wersja z morską fauną. Ładna, stonowana, z przyjemną dla oka grafiką. I o to mi właśnie chodziło od samego początku! Czemu nie można czegoś takiego zrobić z kozą i owcą?
W każdym razie dziecku mojemu taka tablica również bardzo się spodobała, odkąd dostała ją do rąk, potrafi przesiedzieć kilkanaście ładnych minut na przemian układając i rozrzucając elementy, co nieodmiennie cieszy rodzicielskie oko (szczególnie jak chce się o świcie dospać jeszcze tak z 10-20 minut).
Macie tak czasem, że marzycie o wypiciu w spokoju swojej porannej kawy (ciepłej, na miłość bogów wszelakich!)? Taka tablica jest całkiem niezłym sposobem, na osiągnięcie tego arcytrudnego celu. Można oczywiście poszperać i poszukać czegoś bliżej zainteresować latorośli. Są puzzle z pojazdami (zastanawiałam się nad nimi przez chwilę, bo wyglądają naprawdę ładnie), z owadami, przedmiotami codziennego użytku, no i oczywiście ze zwierzątkami z farmy, jeśli komuś nie przeszkadza pudrowy róż bijący po oczach.
Muszę Was jednak od razu przestrzec, ponieważ użytkowanie kołeczkowej układanki, wiąże się z pewnym ryzykiem wystąpienia u dziecka frustracji. Tak, jest to chyba pierwsza układanka, która budzi w Tosi tak gwałtowne emocje (albo po prostu przyszedł ten czas, w którym moja potomka uczy się radzenia z trudnymi i niezrozumiałymi odczuciami). Puzzle często nie chcą się wpasować w otwór, mimo że przecież to dobry otwór! Nie da się ich tak ot wetknąć i już, jak w sorterze kształtów. Trzeba zacząć kombinatorstwo stosowane, kręcić i obracać, nauczyć się, że czasem wciskanie na siłę nic nie daje, albo wręcz przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Taką frustrującą sesję z morską tablicą udało mi się uchwycić na poniższym filmie:
Tosia bywa bardzo niezadowolona, kiedy coś jej nie pasuje, ale zauważyłam też, że takie dzikie sceny niezadowolenia odgrywa wyłącznie, jak jesteśmy w pobliżu ja albo mąż. Jeśli siedzi przy tablicy sama i coś nie idzie po jej myśli, wkurzy się, wyładuje przez chwilę ściskając szczura albo naparzając z całą mocą w stolik, żeby od razu przystąpić do kolejnej próby, zwykle udanej. Nasza obecność prowokuje ją do tego, żeby wykorzystywać nas do pomocy, co mnie niepomiernie irytuję, bo nigdy nie wiem jak z takiej sytuacji wybrnąć. Zwykle kapituluję po jednej-dwóch zachętach i pokazuję jej jak wpasować puzzel na miejsce. W sumie nie jest to chyba zła taktyka, ponieważ w tej chwili nawet feralna rozgwiazda po kilku obrotach w małych palcach, ląduje na swoim miejscu.
Po raz kolejny przekonuję się, że dzieci to małe papugi i lubią nas podglądać, obserwować i powtarzać za nami. Dlatego czuję coraz mniejszy opór, by po setki razy małej coś pokazywać albo odpowiadać na pytanie "co to jest?".
Podsumowując mogę polecić taką tablicę dla dzieci, które skończyły półtora roku. Na jak długo wystarczy i jak długo zajmie rozgryzienie puzzli, zależy już od cech indywidualnych potomka. Firma Goki choć robi zabawki sklejkowe, to jednak są całkiem porządne i wytrzymałe, nie straszne im wszelkie zderzenia i krasztesty. W swojej ofercie mają spory ich wybór, także brać i wybierać.
Koniec psot!