Kalendarz pokazuje 26 dzień października, ostatni poniedziałek w tym miesiącu, przyszedł więc czas na Dziecko na warsztat! Mam nadzieję, że cieszycie się tak jak ja, bo ilość wspaniałych pomysłów na ugryzienie październikowego tematu, czyli astronomii, będzie zatrważająca.
Z pozoru astronomia dla półtorarocznego szkraba jest niemalże niemożliwa do pokazania. Jak wytłumaczyć takiemu maluchowi, że mieszka na jednej z wielu planet, że słońce to tak naprawdę gwiazda, a księżyc nie zawsze jest okrąglutki czy rogalikowaty? Moja odpowiedź na to pytanie jest prosta, nie tłumaczyć. Zrezygnować z ambitnych planów nauczenia dziecka czegokolwiek i postawić na dobrą, nieskrępowaną zabawę, najlepiej z dużą ilością doświadczeń dotykowych (roczniak najwięcej zapamięta dotykając).
Poniżej zaprezentuję Wam kilka moich pomysłów na pokazanie dziecku gwiazd, planet i księżyców, na zaciekawienie go tematem i zachęcanie do własnych odkryć. Dziś mogę powiedzieć, że sposoby działają całkiem nieźle, Tosia potrafi nazwać większość planet w układzie słonecznym, ma nawet swoją ulubioną, ciekawi ją niebo, lubi na nie patrzeć i trochę mniej boi się zupełnych ciemności.
1. Książki
Naszą przygodę z astrologią postanowiłyśmy zacząć od przejrzenia książek o tej tematyce, jedną mamy na własność, drugą wypożyczyłyśmy z Biblioteki. Profesor Astrokot odkrywa kosmos jest już niemalże klasyką, rewelacyjnie i bardzo przystępnie przedstawione podstawy nauki o kosmosie. Przesympatyczne postacie (ten smutny Pluton!) i piękne ilustracje, ciekawostki i podstawowe dane o naszym układzie słonecznym, to wszystko skradło moje serce, Tosia by się nią zachwycić, musi chyba jeszcze nieco podrosnąć. Nie przeszkadza jej to jednak rozkoszować się obrazkami, Astrokota przeglądała przez ostatnie dwa tygodnie codziennie, niestrudzenie pytając "co to jest" odnośnie kolejnych i kolejnych elementów.
Zdradzę Wam teraz, że ulubioną planetą Tosi jest Pluton, uwielbia chyba to, że jest taki malutki i w książce było mu smutno, jak się dowiedział, że nie jest już planetą. Szuka go wszędzie, w każdej książce i na każdym układzie słonecznym, który na swojej drodze napotka. Sami z resztą to zauważycie.
Druga książka to Atlas Wszechświata dla dzieci, pozycja jeszcze dojrzalsza, ale jednocześnie bardziej realistyczna. Zarówno mnie, jak i mojemu mężowi, miłośnikowi fizyki i kosmosu, bardzo się spodobała i na pewno co jakiś czas będziemy ją wypożyczać. Szczególnie, że można w niej znaleźć kilka przyjemnych podpowiedzi na eksperymenty z dzieckiem.
Oczywiście trzeba było znaleźć Plutona :)
2. Mgławica w słoiku
Zapoznawszy się mniej więcej z teorią, przeszłyśmy do praktyki. Najpierw pokazałam Tosi coś naprawdę dużego, czyli mgławicę. Nie tłumaczyłam jej czym dokładnie jest, za to zaprezentowałam jak wygląda, wspólnie zamykając ją w słoiku. Dla tych, którzy też chcieliby mieć taką mgławicę na półce, zamieszczam instrukcję:
Czego potrzebujemy?
Słoik napełniamy w 1/3 i na dno wlewamy farbę, tak żeby połączyła się z wodą. Następnie wkładamy porwaną watę, ugniatając ją delikatnie łyżeczką. Kiedy dno będzie już wypełnione, możemy wsypać brokat. Następnie dolewamy kolejną porcję wody (słoik będzie wypełniony w 2/3) i mieszamy ją z farbą kontrastującą z pierwszą farbą. Znów dokładamy watę (można ją trochę zbić w kłębuszki, to daje fajny efekt) i wsypujemy brokat. Całą procedurę powtarzamy jeszcze raz, tak żeby słoik wypełnił się do końca.
Taki słoik wygląda naprawdę bardzo pięknie i można się w niego długo wpatrywać, niektórzy nawet twierdzą, że działa uspokajająco. U nas ozdabia półkę i czasem po nią sięgamy, żeby sobie pooglądać mieszające się kolory i lśniący gwieździście brokat.
3. Mgławica na kartce
Przyjrzałyśmy się mgławicy i rozgwieżdżonemu niebu jeszcze bardziej, bawiąc się farbami do malowania palcami, pędzelkiem i ziemniakiem. Robienie stempli przypadło Tosi do gustu, ale malowanie pędzlem całkowicie zawładnęło jej sercem. Była w malowanie tak mocno zaangażowana, że zapełniała mgławicami i mazańcami kolejne kartki, bez opamiętania, co było absolutnie cudowne. Mieszała kolory, sypała na wierzch brokat (zakochała się w nim równie mocno), mazała palcami i stemplowała do upadłego.
Zwabiony okrzykami zachwytu przyszedł także tata i dał się namówić na zrobienie kilku gwiezdnych stempelków.
4. Własne gwiazdy
Przez cały miesiąc dłubałam też gwiazdki, których użyłyśmy do kilku zabaw i na pewno będą nam jeszcze długo towarzyszyć. Powstały trzy rodzaje gwiazdek, gładkie srebrne, złote z brokatem i fosforyzujące, czyli świecące w ciemności.
Farba fosforyzująca niestety dotarła do nas w piątek 23 października, czasu na malowanie i montowanie naszego małego rozgwieżdżonego nieba było bardzo mało. Powstała jednak bardzo fajna konstrukcja, w dodatku świecąca w ciemności, co Tosię niezmiernie zafascynowało. Ta zabawa sensoryczna jest generalnie dość pechowa, gdyż poza tym, że powstała na ostatnią chwilę (przesyłka szła dwa tygodnie...), to jeszcze mój aparat kompletnie nie nadaje się do robienia zdjęć nocnych. Nie widać przez to na zdjęciach ich uroku, ani pełni możliwości. Zachęcam jednak do wypróbowania.
5. Gwiezdna ciastolina
Niepokojąca, świecąca ciastolina. Tosi nie przypadła za bardzo do gustu, ale jak dla mnie jest całkiem fajna. Przepis jak wykonać taką ciastolinę, znajdziecie TUTAJ. Żeby wyszedł gwiezdny kolor, zamiast żółtego dodajcie barwnik granatowy z odrobiną czarnego (nie jest konieczny) i brokat.
6. Gwiezdne pudełko sensoryczne
Nie mogło u nas zabraknąć pudełka sensorycznego. Wrzuciłam do niego zatem ryż pokolorowany na czarno, kilka szklanych kamyków, zielonych i niebieskich, do tego koszyk z gwiazdkami, sitko o grubych oczkach i dwie łyżki. Zabawa była przednia, dołączył nawet Cynamon, z uporem maniaka próbujący zjeść strzelający wszędzie ryż.
I jedyne zdjęcie, na którym w miarę fajnie wyglądają świecące gwiazdki. Sama jestem nimi zachwycona i w rzeczywistości świecą bardzo intensywnie, wystarczy je tylko trochę naświetlić pod lampką czy na słońcu.
7. Gwiezdne śniadanie i obiad
Nie mogliśmy się też oprzeć, by nie zaserwować sobie prawdziwie gwiezdnych posiłków. Był więc obiad z gwiazdkami wyciętymi z naleśników i śniadanie z gwiazdami wyciętymi w serze. Astronomia może być pyszna!
8. Gwiazdozbiory
Bawiłyśmy też w bardzo prościutką zabawę, która pozwoliła nam przenieść kawałek rozgwieżdżonego niebo do wnętrza domu. Gdzieś wspominałam, że Tosia zaczęła się nieco bać ciemności i przebywania na dworze po ciemku, trudno więc w takich okolicznościach przyrody obserwować nocne niebo. Kółka z gwiazdozbiorami okazały się więc rewelacyjnym ratunkiem, choć małżonek mój cały czas twierdzi, że instytucja gwiazdozbiorów do niego nie przemawia. Mimo to, fajnie czasem popatrzeć na te małe kropeczki i wyobrazić sobie, że układają się w jakiś konkretny wzór.
Jeśli chcecie sami zrobić sobie takie szablony, możecie je pobrać TUTAJ.
9. Magnetyczny układ słoneczny
W ostatniej chwili tata wymyślił jeszcze magnetyczny układ słoneczny na lodówkę - wyszedł świetnie i Tosia nie mogła się od niego odkleić przez prawie pół godziny. Żeby go zrobić, potrzebujecie wydrukowane zdjęcia planet (do ściągnięcia TUTAJ), laminarkę, dwustronną taśmę klejącą i folię magnetyczną (ewentualnie samą samoprzylepną folię). Układ wycinacie, laminujecie, przyklejacie do folii i gotowe. Zabawa świetna, szczególnie do utrwalania nazw planet.
10. Układ słoneczny 3D
Kolejny projekt był największy i najbardziej czasochłonny, za to niesamowicie cieszący oko, a nawet pozwalający pomacać planety. Dałam się do niego przekonać Kalii z bloga Bawimy się my trzy, za co jej serdecznie dziękuję! Konstrukcja układu słonecznego 3D pozwala bardzo przyjemnie ćwiczyć nazwy i kolejność planet, oswaja z ich wyglądem i przede wszystkim cieszy.
Jeśli ktoś chciałby zrobić sobie taki układ w domu, zamieszczam poniżej dane potrzebne do jego sporządzenia.
Z pozoru astronomia dla półtorarocznego szkraba jest niemalże niemożliwa do pokazania. Jak wytłumaczyć takiemu maluchowi, że mieszka na jednej z wielu planet, że słońce to tak naprawdę gwiazda, a księżyc nie zawsze jest okrąglutki czy rogalikowaty? Moja odpowiedź na to pytanie jest prosta, nie tłumaczyć. Zrezygnować z ambitnych planów nauczenia dziecka czegokolwiek i postawić na dobrą, nieskrępowaną zabawę, najlepiej z dużą ilością doświadczeń dotykowych (roczniak najwięcej zapamięta dotykając).
Poniżej zaprezentuję Wam kilka moich pomysłów na pokazanie dziecku gwiazd, planet i księżyców, na zaciekawienie go tematem i zachęcanie do własnych odkryć. Dziś mogę powiedzieć, że sposoby działają całkiem nieźle, Tosia potrafi nazwać większość planet w układzie słonecznym, ma nawet swoją ulubioną, ciekawi ją niebo, lubi na nie patrzeć i trochę mniej boi się zupełnych ciemności.
1. Książki
Naszą przygodę z astrologią postanowiłyśmy zacząć od przejrzenia książek o tej tematyce, jedną mamy na własność, drugą wypożyczyłyśmy z Biblioteki. Profesor Astrokot odkrywa kosmos jest już niemalże klasyką, rewelacyjnie i bardzo przystępnie przedstawione podstawy nauki o kosmosie. Przesympatyczne postacie (ten smutny Pluton!) i piękne ilustracje, ciekawostki i podstawowe dane o naszym układzie słonecznym, to wszystko skradło moje serce, Tosia by się nią zachwycić, musi chyba jeszcze nieco podrosnąć. Nie przeszkadza jej to jednak rozkoszować się obrazkami, Astrokota przeglądała przez ostatnie dwa tygodnie codziennie, niestrudzenie pytając "co to jest" odnośnie kolejnych i kolejnych elementów.
Zdradzę Wam teraz, że ulubioną planetą Tosi jest Pluton, uwielbia chyba to, że jest taki malutki i w książce było mu smutno, jak się dowiedział, że nie jest już planetą. Szuka go wszędzie, w każdej książce i na każdym układzie słonecznym, który na swojej drodze napotka. Sami z resztą to zauważycie.
Druga książka to Atlas Wszechświata dla dzieci, pozycja jeszcze dojrzalsza, ale jednocześnie bardziej realistyczna. Zarówno mnie, jak i mojemu mężowi, miłośnikowi fizyki i kosmosu, bardzo się spodobała i na pewno co jakiś czas będziemy ją wypożyczać. Szczególnie, że można w niej znaleźć kilka przyjemnych podpowiedzi na eksperymenty z dzieckiem.
Oczywiście trzeba było znaleźć Plutona :)
2. Mgławica w słoiku
Zapoznawszy się mniej więcej z teorią, przeszłyśmy do praktyki. Najpierw pokazałam Tosi coś naprawdę dużego, czyli mgławicę. Nie tłumaczyłam jej czym dokładnie jest, za to zaprezentowałam jak wygląda, wspólnie zamykając ją w słoiku. Dla tych, którzy też chcieliby mieć taką mgławicę na półce, zamieszczam instrukcję:
Czego potrzebujemy?
Słoik napełniamy w 1/3 i na dno wlewamy farbę, tak żeby połączyła się z wodą. Następnie wkładamy porwaną watę, ugniatając ją delikatnie łyżeczką. Kiedy dno będzie już wypełnione, możemy wsypać brokat. Następnie dolewamy kolejną porcję wody (słoik będzie wypełniony w 2/3) i mieszamy ją z farbą kontrastującą z pierwszą farbą. Znów dokładamy watę (można ją trochę zbić w kłębuszki, to daje fajny efekt) i wsypujemy brokat. Całą procedurę powtarzamy jeszcze raz, tak żeby słoik wypełnił się do końca.
Taki słoik wygląda naprawdę bardzo pięknie i można się w niego długo wpatrywać, niektórzy nawet twierdzą, że działa uspokajająco. U nas ozdabia półkę i czasem po nią sięgamy, żeby sobie pooglądać mieszające się kolory i lśniący gwieździście brokat.
3. Mgławica na kartce
Przyjrzałyśmy się mgławicy i rozgwieżdżonemu niebu jeszcze bardziej, bawiąc się farbami do malowania palcami, pędzelkiem i ziemniakiem. Robienie stempli przypadło Tosi do gustu, ale malowanie pędzlem całkowicie zawładnęło jej sercem. Była w malowanie tak mocno zaangażowana, że zapełniała mgławicami i mazańcami kolejne kartki, bez opamiętania, co było absolutnie cudowne. Mieszała kolory, sypała na wierzch brokat (zakochała się w nim równie mocno), mazała palcami i stemplowała do upadłego.
Zwabiony okrzykami zachwytu przyszedł także tata i dał się namówić na zrobienie kilku gwiezdnych stempelków.
4. Własne gwiazdy
Przez cały miesiąc dłubałam też gwiazdki, których użyłyśmy do kilku zabaw i na pewno będą nam jeszcze długo towarzyszyć. Powstały trzy rodzaje gwiazdek, gładkie srebrne, złote z brokatem i fosforyzujące, czyli świecące w ciemności.
Farba fosforyzująca niestety dotarła do nas w piątek 23 października, czasu na malowanie i montowanie naszego małego rozgwieżdżonego nieba było bardzo mało. Powstała jednak bardzo fajna konstrukcja, w dodatku świecąca w ciemności, co Tosię niezmiernie zafascynowało. Ta zabawa sensoryczna jest generalnie dość pechowa, gdyż poza tym, że powstała na ostatnią chwilę (przesyłka szła dwa tygodnie...), to jeszcze mój aparat kompletnie nie nadaje się do robienia zdjęć nocnych. Nie widać przez to na zdjęciach ich uroku, ani pełni możliwości. Zachęcam jednak do wypróbowania.
5. Gwiezdna ciastolina
Niepokojąca, świecąca ciastolina. Tosi nie przypadła za bardzo do gustu, ale jak dla mnie jest całkiem fajna. Przepis jak wykonać taką ciastolinę, znajdziecie TUTAJ. Żeby wyszedł gwiezdny kolor, zamiast żółtego dodajcie barwnik granatowy z odrobiną czarnego (nie jest konieczny) i brokat.
6. Gwiezdne pudełko sensoryczne
Nie mogło u nas zabraknąć pudełka sensorycznego. Wrzuciłam do niego zatem ryż pokolorowany na czarno, kilka szklanych kamyków, zielonych i niebieskich, do tego koszyk z gwiazdkami, sitko o grubych oczkach i dwie łyżki. Zabawa była przednia, dołączył nawet Cynamon, z uporem maniaka próbujący zjeść strzelający wszędzie ryż.
I jedyne zdjęcie, na którym w miarę fajnie wyglądają świecące gwiazdki. Sama jestem nimi zachwycona i w rzeczywistości świecą bardzo intensywnie, wystarczy je tylko trochę naświetlić pod lampką czy na słońcu.
7. Gwiezdne śniadanie i obiad
Nie mogliśmy się też oprzeć, by nie zaserwować sobie prawdziwie gwiezdnych posiłków. Był więc obiad z gwiazdkami wyciętymi z naleśników i śniadanie z gwiazdami wyciętymi w serze. Astronomia może być pyszna!
8. Gwiazdozbiory
Bawiłyśmy też w bardzo prościutką zabawę, która pozwoliła nam przenieść kawałek rozgwieżdżonego niebo do wnętrza domu. Gdzieś wspominałam, że Tosia zaczęła się nieco bać ciemności i przebywania na dworze po ciemku, trudno więc w takich okolicznościach przyrody obserwować nocne niebo. Kółka z gwiazdozbiorami okazały się więc rewelacyjnym ratunkiem, choć małżonek mój cały czas twierdzi, że instytucja gwiazdozbiorów do niego nie przemawia. Mimo to, fajnie czasem popatrzeć na te małe kropeczki i wyobrazić sobie, że układają się w jakiś konkretny wzór.
Jeśli chcecie sami zrobić sobie takie szablony, możecie je pobrać TUTAJ.
9. Magnetyczny układ słoneczny
W ostatniej chwili tata wymyślił jeszcze magnetyczny układ słoneczny na lodówkę - wyszedł świetnie i Tosia nie mogła się od niego odkleić przez prawie pół godziny. Żeby go zrobić, potrzebujecie wydrukowane zdjęcia planet (do ściągnięcia TUTAJ), laminarkę, dwustronną taśmę klejącą i folię magnetyczną (ewentualnie samą samoprzylepną folię). Układ wycinacie, laminujecie, przyklejacie do folii i gotowe. Zabawa świetna, szczególnie do utrwalania nazw planet.
10. Układ słoneczny 3D
Kolejny projekt był największy i najbardziej czasochłonny, za to niesamowicie cieszący oko, a nawet pozwalający pomacać planety. Dałam się do niego przekonać Kalii z bloga Bawimy się my trzy, za co jej serdecznie dziękuję! Konstrukcja układu słonecznego 3D pozwala bardzo przyjemnie ćwiczyć nazwy i kolejność planet, oswaja z ich wyglądem i przede wszystkim cieszy.
Jeśli ktoś chciałby zrobić sobie taki układ w domu, zamieszczam poniżej dane potrzebne do jego sporządzenia.
Układ słoneczny, wielkości kul styropianowych:
Słońce – 15cm
Merkury – 3cm
Wenus – 4cm
Ziemia – 4cm
Jowisz – 10c
Saturn – 7,5cm
Uran – 6cm
Neptun – 6cm
Pluton – 2,5cm
Co jeszcze jest potrzebne:
- farby akrylowe
- ołówek i linijka
- pędzle
- biały klej do styropianu
- zawieszki na kule
- wykałaczki
- żyłka
- kij
- stare gazety
- karton i drucik do zrobienia pierścieni Saturna
11. Tosiowa planeta
Pomyślałam sobie też, że to nie fair, żebym to tylko ja miała radochę z malowania planet i zorganizowałam Tosi jej prywatne malowanie planety, całkowicie wymyślonej przez nią. Bardzo jej się ta zabawa spodobała i planeta dorobiła się kilku warstwa farby. Wyszła elegancko i również zawiśnie gdzieś w pokoju.
12. Małe/Duże Ziemie i Księżyce
Tosia ostatnio odkrywa różnice w wielkości, zrobiłam jej więc małą astronomiczną zabawę w sortowanie Ziemi i Księżyca pod względem wielkości. Duże Ziemie i Księżyce do koszyka, małe do pokrywki.
Żeby zrobić taką zabawę z dzieckiem, możecie pobrać gotowe do wydruku planety TUTAJ.
Później sortowałyśmy według rodzaju, Ziemia osobno i Księżyc osobno.
A na sam koniec pokazałam Tosi jak mały Księżyc krąży wokół Ziemi.
13. Księżycowe ciastka
Najlepsze było jednak jeszcze przed nami. Na sam koniec wymyśliłam sobie bowiem księżycowe ciasteczka, czyli naprawdę piękne i smakowite zaprezentowanie faz księżyca. Tosia zrozumiała z tego, że jest ciasteczko w pełni jest najsmaczniejsze, a to już coś ;)
Dla chętnych zamieszczam przepis, ciastka wychodzą z niego delikatnie słodkawe, bardzo kakaowe i bezkonkurencyjnie pyszne.
Czekoladowe księżyce
- 180 g mąki
- 50g cukru kokosowego
- 90g masła
- 1 jajko
- ekstrakt waniliowy
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- domowe masło orzechowe
W tym czasie przygotować masło orzechowe: dowolną ilość niesolonych fistaszków wrzucić do młynka do kawy wraz z odrobiną oliwy z oliwek i zmielić.
Schłodzone ciasto rozwałkować dość cienko i wykrawać ciasteczka - nie zmieniają praktycznie kształtu w pieczeniu, więc nadają się do skomplikowanych kształtów, ja jednak wycięłam z nich proste kółka i gwiazdki. Piec w 180C do zrumienienia (ok. 8-12 minut). Na koniec każde kółko ozdobić kremem w kształt kolejnych faz księżyca.
Smacznego!
W połowie mieszania składników, tata przypomniał nam o fartuszku. Dzięki tato!
Kiedy ciasto się chłodziło, my przygotowałyśmy domowe masło orzechowe. Tosia je uwielbia i nie mogła się oprzeć, żeby trochę nie podwędzić. Zrobiłyśmy go tyle, że wystarczyło jeszcze do owsianki na następny dzień.
Fantastycznie było patrzeć, jak malutka Tosia chwyta za wałek i z werwą rozwałkowuje ciasto, a potem wycina kolejne kółka. Uwielbia to, choć ma kłopot z odpowiednio mocnym przyciśnięciem foremki i ciasteczka nie do końca chcą się wyciąć. Poćwiczymy to jeszcze na ciastolinie.
Na koniec najlepsza część, czyli smakowanie księżycowych ciastek i czekoladowych gwiazdek. Tosia musiała o nie walczyć z dziadkiem, który nieustannie krążył niczym wygłodniały wilk wokół piekarnika.
14. Brzękusie
Tego punktu w zasadzie nie powinno tutaj być, ponieważ telewizja to średni nauczyciel, ale nie mogłam się oprzeć, gdyż bajka jest przepiękna i wartościowa. Opowiada o malutkiej planecie, na której mieszka rodzina Brzękusiów, odkrywają oni wspólnie rozmaite sekrety kosmosu i dźwięków, dźwięków i kosmosu. Pięknie, delikatnie i ze smakiem, a przy tym można się trochę dowiedzieć o Wszechświecie.
Tosia widziała Brzękusie dwa razy i patrzyła jak zaczarowana, delikatność akcji sprawia, że mam pewność, że jej mózg radzi sobie z przetwarzaniem tego, co widzi. Poza tym pytana o szczegóły umie mi odpowiedzieć zgodnie z prawdą, więc raz na jakiś czas według mnie mądrą bajkę może obejrzeć.
Jeśli chcecie rzucić okiem, anglojęzyczna wersja bajki znajduje się pod TYM linkiem.
Ufff, mnóstwo pracy i jeszcze więcej dobrej zabawy! Mam nadzieję, że i tym razem ktoś dotrwał z nami do końca tego gigantycznego posta i że macie jeszcze siłę zajrzeć do innych dziewczyn, żeby podejrzeć jak one i ich pociechy poradziły sobie z tematem astronomii. Wystarczy kliknąć na ikonkę bloga na plakacie poniżej.

Koniec psot!