Macie tak czasem, że zobaczycie jakąś książkę i nie potraficie się jej oprzeć? Choćby była nie wiem jak niedostępna, bardzo stara albo wydana w ograniczonej ilości, albo dostępna wyłącznie za granicą. Ja tak mam często i moja lista "Ksiąg Niedostępnych" rośnie zatrważająco szybko. Mam na niej prześliczną serię "Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham", ujmujące za serce książeczki z Bellą i Boo, dzikie "Wild" z małym roztrzepańcem, "Anatomię Natury" bogatą w wiedzę i niesamowicie przystępnie napisaną oraz do niedawna "Le jardin des couleurs".
Ogród kolorów urzekł mnie od pierwszego wejrzenia. To nieduża, bardzo prosta w konstrukcji książka dla najmłodszych, traktująca o zwierzętach, roślinach i kolorach. Nie dawałam mężowi spokoju, wierciłam mu dziurę w brzuchu (jestem specjalistką od tego i w sumie to go podziwiam, że jeszcze to wytrzymuje), aż dał się namówić na zakup. Warunkiem było to, że ogarnę zakup na francuskim Amazonie. Ten dreszczyk emocji jest niezapomniany, zabawa z google translate i mało intuicyjnym Amazonem przednia. Skoro już kupowałam jedną pozycję, dorzuciłam jeszcze drugą, a mąż to dzielnie wytrzymał, choć ostatecznie okazało się, że każda książka szła z innego magazynu i dotarła do nas w innym czasie.
Na szczęście Tosia zapałała do obu książek tak wielką miłością, że wszystkie nasze przygody i szalone wydatki z nimi związane, zwróciły się z naddatkiem. Sama byłam nieco zaskoczona ich małą objętością, ale zawartość ostatecznie okazała się bardzo bogata, a każda ze stron naładowana możliwościami.
Główne pytanie, czemu Wam tę książkę prezentuję i to w dodatku w ramach PzK? Otóż wydaje mi się, że to idealna okazja do tego, by poznać coś nietypowego dla naszego rynku książki, coś zaskakującego, co było w stanie zachwycić mnie tak bardzo, że wszelkie granice przestały istnieć. To książka dla najmłodszych dzieci, która nie traktuje ich z góry, nie podsuwa prostych rozwiązań i nie upraszcza. Myślę, że wielbiciele Montessori mogą być nią zainteresowani, ponieważ ilustracje są bardzo realistyczne (z paroma dziwacznymi wyjątkami, ale o tym za chwilę). Prawdę mówiąc nie znalazłam do tej pory książki, która prezentowałaby zwierzęta, rośliny i kolory w ten sposób, zwykle są to ilustracje bardzo schematyczne z dziwnym doborem kolorystyki, często mało prawdziwe, gdzie kot wygląda jak piłka na cienkich łapkach, a krowa ma dziwnie wykrzywiony pysk i odstręczający, buraczany kolor. Rośliny pojawiają się rzadko i są traktowane po macoszemu, ot trawa, drzewo i kwiatek (czasem nazwany stokrotką albo różą). Nie mówię, że to coś szczególnie złego, w końcu trzeba zacząć od podstaw, ale jak dla mnie jest spora dziura pomiędzy obrazkami prostymi i łatwymi (np. Obrazki dla maluchów z poprzedniego wpisu w ramach PzK), a bardziej skomplikowanymi i dojrzalszymi (np. Anatomia farmy, o której na pewno Wam opowiem, bo jest cudowna). Książki autorstwa Florence Guiraud moim zdaniem pięknie ten brak uzupełniają.
Koncept jest prosty, w każdej książce znajduje się kilka kolorów, a na każdy poświęcone są po dwie strony, z czego pierwsza to kilka kafelków z ilustracjami i podpisami, a druga to jedna duża ilustracja z krótkim tekstem. W Ogrodzie kolorów każda barwa opisana jest przy pomocy zwierząt mniejszych i większych oraz roślin i owadów, które można znaleźć w każdym ogrodzie. Kolorowe zwierzęta natomiast to cudowny zbiór zwierzaków wszelkiej maści i rodzajów, również dopasowanych do siebie kolorystycznie.
Całość jest skomponowana z ogromnym smakiem i estetyką, obrazki są delikatne i artystyczne, a podpisy stanowią jedynie niewielki dodatek (przy okazji można sobie nieco podszkolić francuski, albo nauczyć się kilku nazw). Dla nas podpisy nie miały większego znaczenia, Tosia pytała o obrazek, a ja mówiłam jej jak nazywa się widniejące na nim zwierzątko bądź roślina. Dzisiaj to ona opowiada mi co widzi i zna obie książki na wyrywki.
Dzięki tym książkom zapamiętałam w końcu jak wygląda Rudzik, a jak Dzioborożec, ilustracja z Zimorodkiem natomiast, nieodmiennie mnie zachwyca i mogłabym na nią patrzeć w nieskończoność. No, powiedzcie sami, czyż nie jest cudowny?
A potem nagle autorka mnie zadziwia jeszcze bardziej i rysuje wilka... To jest chyba największy feler całej książki, zaraz obok paskudnej osy. Nie wierzę wprost, że autorka powyższej zachwycającej ilustracji błękitnego Zimorodka, mogła stworzyć takiego straszaka, jakim jest wilk... Aż nie chce mi się go pokazywać z bliska, zobaczcie sobie z daleka, to powinno wystarczyć za dowód, że jest paskudny. Mam teorię, że autorka się zbuntowała i popadła w jakiś konflikt z wydawcą, a on za karę wrzucił do książki obrazek autorstwa pięciolatka, żeby jej dopiec. Aż mam czasami ochotę zakleić ten fragment i żyć tak, jakby go nie było, bo poważnie, psuje mi ochy, achy i zachwyt nad całą książką. Nieładnie tak przyzwyczaić do wysokiego poziomu, a potem walnąć obuchem przez głowę.
Mimo tego fatalnego zgrzytu w poziomie ilustracji, uważam że są to piękne książki i chętnie zakupiłabym resztę z serii, ale boję się o cierpliwość małżonka. Kiedyś go jednak na pewno przekonam i do Ogrodu oraz Zwierząt dołączy jeszcze Spacer, Zbieractwo i Wieś.
Post bierze udział w projekcie Przygoda z książką 3:
Zapraszam też do obejrzenia blogów innych uczestniczek projektu, znaleźć je możecie TUTAJ.
Koniec psot!
Post bierze udział w projekcie Przygoda z książką 3:
Zapraszam też do obejrzenia blogów innych uczestniczek projektu, znaleźć je możecie TUTAJ.
Koniec psot!